Nie mogę opisać wszystkiego w 100% z kilku powodów: po pierwsze pragnę zachować anonimowość a osoby znające mnie w prywatnym życiu mogłyby skojarzyć pewne fakty. Po drugie: nie będę tutaj pisała o innych osobach bez ich wiedzy i zgody, dlatego nie opiszę szczegółowo reakcji moich rodziców, bo to była dla nich (jak zapewne się domyślacie) niezwykle ciężka sytuacja i żaden rodzic nie reaguje od razu ,,prawidłowo" że tak powiem. Dla mnie najważniejszy jest fakt, że finalnie otrzymałam od nich wsparcie, poza wyżej wymienionymi powodami jest jeszcze trzeci: niektóre rzeczy chciałabym zostawić dla siebie. Wprawdzie prowadzenie bloga jest jakąś formą uzewnętrzniania się, ale ja nie będę jedną z osób, które pokazują 100% swojego życia. Podejrzewam, że źle bym się wtedy czuła, poza tym nikt nie ma obowiązku zaspokajać czyjejś ciekawości, nie jestem widowiskiem, założyłam tego bloga by pokazać, że można sobie poradzić i żeby pomóc innym osobom w mojej sytuacji, nic poza tym. Nie oczekuję nawet jakieś zawrotnej popularności a nawet jeśli za jakiś czas się pojawi, to na pewno nie w pozytywnym znaczeniu (dobrze wiemy, jak społeczeństwo patrzy na młode matki)... Dlatego też nie będę pisała o ojcu dziecka, ile ma lat, gdzie pracuje, jak długo jesteśmy razem i inne. Obecnie chcę to po prostu zostawić dla siebie, być może z biegiem czasu będziecie dowiadywać się o mnie więcej i będę w stanie opowiedzieć Wam więcej. Okej, skoro już wszystko jasne to przechodzimy do tematu dzisiejszego wpisu, czyli mojej historii, zapraszam :)
Jak się dowiedziałam?
Już przed terminem spodziewanej miesiączki zaczęłam się czuć jakoś dziwnie. To było coś w rodzaju ciągłego osłabienia, często byłam bliska omdlenia, szybko się męczyłam i spałam więcej niż zazwyczaj. W ogóle nie bolał mnie brzuch ,,jak na okres", piersi też nie, nie występowało napięcie przedmiesiączkowe ani nic z tych rzeczy. Czułam, że jest jakoś inaczej a patrząc na to wszystko z perspektywy czasu byłam też niezwykle wsłuchana w swój organizm. Zaczęłam już coś podejrzewać, ustaliłam z chłopakiem że zrobię test i wtedy wszystko się okaże.
Jako że miałam nieregularne miesiączki, zrobiłam test w dniu poprzedniej ale z racji tego że wykonałam go popołudniu a dodatkowo wydłużył mi się cykl, test wyszedł negatywnie. Z jednej strony czułam ogromną ulgę, zaczęłam sobie żartować z chłopaka że jak mógł w ogóle tak myśleć, że to i tak niemożliwe itd. W środku jednak czaiło się we mnie pewne niedowierzanie, a w głowie kłębiło się tysiące myśli podobnych do ,,przecież w życiu się tak nie czułam, coś jest na rzeczy, przecież znam swój organizm". Jednak uciszałam to wszystko w sobie, z nikim o tym nie rozmawiając i ,,żyłam dalej" wyczekując okresu.
Minął tydzień i dalej nic, co nigdy się nie zdarzało. Chłopak zaczął coś zagadywać, że może powtórzymy test, że zrobiłam po południu, że minął tydzień i dopiero teraz będziemy mieli pewność. Z pewnym oporem się zgodziłam (może nie chciałam wiedzieć?) i wieczorem przeszliśmy się do apteki po kolejny test. Z założeniem że zrobimy go rano, poszliśmy spać, ale pod wpływem emocji żadne z nas nie potrafiło zasnąć i po prostu przewracaliśmy się z boku na bok. Źle wspominam tę noc, te wszystkie emocje, myśli, niepewność... Wyobrażałam sobie życie z dzieckiem, za chwilę ganiąc się za to, bo przecież nie jestem w żadnej ciąży, test był negatywny! (PS.Nie wynikało to z braku wiedzy, że na teście mogła się nie pokazać druga kreska bo było za wcześnie, po prostu tego do siebie nie dopuszczałam)
Nie wytrzymaliśmy do rana a jedynie do 1. w nocy, po półgodzinnej naradzie postanowiliśmy zrobić test wcześniej. I tak właśnie o godzinie 1:43 dowiedziałam się, że noszę w sobie życie, równo 2 miesiące po 15. urodzinach...
Jak się czułam? Co myślałam?
Początkowo na pewno szok, olbrzymi szok. Setki myśli, pytań, wątpliwości... Jaką ja w ogóle będę matką? W tym wieku? I co pomyślą ludzie?
I szczerze, to w jednym momencie pomyślałam że moje życie właśnie się skończyło. I to nawet nie z powodu dziecka, nie z powodu wątpliwości czy sobie poradzę, w pierwszym momencie nawet nie myślałam o jakieś dalszej przyszłości. Moje fantazje stanęły na etapie powiększającego się brzucha i REAKCJI LUDZI. Bo to tego najbardziej się bałam, co na to wszystko inni (i to nawet nie rodzina, obce osoby). Młodzież w wieku gimnazjalnym bywa okrutna, nie rozumieją sytuacji i położenia innego człowieka a starsi gromią wzrokiem każdego, kto nie wpisuje się w ich normy, szczególnie gdy mieszka się w małym miasteczku... W moich wizjach przyszłości miałam się już zawsze czuć gorsza od rówieśniczek, nic nie osiągnąć i 100% czasu poświęcać dziecku, żyć z zasiłku i na każdym spacerze się wstydzić, spuszczać wzrok widząc potępiające spojrzenia. Tak, byłam nastawiona na całe życie we wstydzie, nieopuszczającym na krok poczuciu winy i bycia gorszą. Moja przyszłość i jakiekolwiek ambicje miały się właśnie w tym momencie skończyć. A myślałam tak tylko z powodu innych osób i chwilę zajęło mi oswojenie się z myślą ,,to, że inni tak to właśnie widzą nie oznacza że tak naprawdę jest/będzie, osądy innych osób i pozory sytuacji nie oddają jej w pełni i nic nie jest stracone". Musiało do mnie dotrzeć że jestem indywidualnym przypadkiem, że to co będzie nie zależy od tego jak postąpił w mojej sytuacji ktoś inny i jak skończyła się jego historia. Że na pewno to, czy mi się w życiu uda czy nie i czy będę szczęśliwa, nie zależy od tego, co myślą o mnie inni. A już z pewnością osądy ludzi nie powinny rzutować na to, co ja sama myślę o sobie, że opinia ludzi NIE DEFINIUJE MNIE, A TYM BARDZIEJ MOJEJ PRZYSZŁOŚCI. Ale myślę, że kiedyś napiszę coś dłuższego na ten temat, na razie na tym staniemy: bałam się po prostu reakcji ludzi bo jestem osobą niezwykle wrażliwą.
Nie bałam się powiedzieć rodzicom, nie martwiłam się o pieniądze (mój chłopak zarabia i spokojnie nam starcza). Bałam się po prostu tego, jak to wszystko będzie wyglądało. Bo miałam marzenia, plany... I jeszcze wtedy nie docierało do mnie, że dalej mogę do nich dążyć, nawet z podwójnym uporem. Czułam strach przed tym, że będę złą matką. Moje życie było wtedy w rozsypce, dalej nie jestem w 100% zorganizowana i ułożona (ale to zapewne niedziwne w tym wieku). Także moje obawy nie dotyczyły kwestii materialnych, reakcji rodziców czy bliskich, nie miałam obaw czy chłopak ze mną zostanie, nie martwiłam się o to czy skończę szkołę (wszak to zawsze była dla mnie sprawa priorytetowa i byłam pewna, że się nie poddam). Bałam się reakcji ludzi i tego, że według nich jestem bez przyszłości, że będą mną gardzić. A drugą moją obawą było to, czy udźwignę to wszystko psychicznie i czy będę w stanie być wzorem dla swojego dziecka, zresztą na początku w ogóle nie wyobrażałam sobie siebie jako matki.
Tak było na początku, później oczywiście oswoiłam się z tym, zmieniłam myślenie, ale tutaj opisuję te pierwsze momenty, pierwsze wątpliwości. No i cóż, trzeba było jakoś powiedzieć moim rodzicom...
Jak powiedziałam rodzicom?
Tacie powiedziałam od razu, a mamie następnego dnia. Po prostu pokazałam test, a później postawiliśmy na szczerą rozmowę. Uznałam, że im szybciej się dowiedzą tym lepiej, będą mieli więcej czasu na przemyślenie wszystkiego, szybciej się z tym pogodzą itd. Z domu by mnie nie wyrzucili, w mojej rodzinie nie byłam pierwszym przypadkiem ciąży w młodym wieku i właśnie na przykładzie tamtej historii miałam w głowie, że jak piekielnie okropna awantura nie wybuchłaby najpierw, finalnie każdy rodzic wesprze swoje dziecko i oszaleje na punkcie wnuka/wnuczki. A nawet gdyby (choć byłam pewna że tak się nie stanie) tego nie zaakceptowali i kazali mi radzić sobie samej, nie udzielili wsparcia, to otrzymałabym je od dalszej rodziny, poza tym mam dorosłego, pracującego chłopaka, nie poddaje się łatwo itd. Tłumaczyłam sobie non stop, że ,,jakoś to będzie i im szybciej powiem, tym lepiej dla wszystkich" (przecież musiałam iść do ginekologa). I naprawdę dziewczyny, lepiej zagrać w otwarte karty od razu, może nawet do końca nie myśleć jak zareagują rodzice i co dalej. Oszczędzicie sobie wiele stresu, dacie sobie i rodzicom czas. Wizyty u ginekologa nie możecie wiecznie odkładać, a musicie iść do niego ze swoją mamą/opiekunem prawnym. Wychodzę z założenia, że jaka by nie była reakcja mamy i taty, to oni Was kochają mimo wszystko i finalnie wszystko dobrze się skończy :) Nikt nie jest przecież z kamienia i nie wyrzeknie się swojego własnego dziecka, i nikt nie jest tak bezduszny żeby nie kochać swojego wnuka, uwierzcie. Ale tutaj znów pojawia się temat na kolejny post...
Pierwsza wizyta u ginekologa
Na wizytę umówiłam się od razu jak powiedziałam rodzicom (w międzyczasie powtórzyłam test dla pewności), oczywiście musiałam być z kimś dorosłym. Lekarz najpierw zapytał czy chcę, żeby osoba towarzysząca wyszła, a później zadawał mi różne pytania (wywiad ginekologiczny), rozmawiał ze mną czy robiłam test, jak się czuję itd. Następnie mnie zbadał, a później zaprosił na łóżko i powiedział, że zrobimy USG i wszystko będzie jasne (we wczesnym etapie ciąży wykonuje się je dopochwowo). Okropnie się bałam, czułam chyba wszystkie możliwe emocje na raz i nie mogłam już dłużej znieść niepewności. Ale kiedy na ekranie zobaczyłam taką malutką Kropeczkę w której biło serduszko, kiedy usłyszałam jego dźwięk, wszystko co złe odeszło...
Poczułam taką ogromną miłość, że mogłabym przenosić góry, dostałam niewiarygodnego przypływu siły psychicznej, zaczęłam całkowicie inaczej patrzeć, odczuwać pewność że sobie poradzę, że to jest właśnie sens życia... Nie wiem nawet jak to wytłumaczyć i opisać, myślę że każda mama wie o czym mówię :) To był po prostu przełom.
Później wszystko pamiętam jak przez mgłę. Słowa lekarza, że ciąża rozwija się prawidłowo, że jest zagnieżdżona w macicy, że wychodzi 7+1 tydzień, termin 31.12... Chciałam po prostu wyjść z gabinetu i powiedzieć o wszystkim chłopakowi, cieszyć się tym, dowiadywać różnych rzeczy o ciąży itp. Po prostu wtedy całkowicie zmieniłam myślenie, olałam ludzi, moje wcześniejsze obawy się już nie liczyły, bo dla mnie liczyło się wtedy TYLKO MOJE DZIECKO.
Co dalej z moją edukacją?
Tata oczywiście musiał powiadomić szkołę, ale wiedzieli tylko nauczyciele (początkowo, później wiadomo, ,,jakoś" się rozeszło...). A jako że miesiąc po pierwszej wizycie ciąża zaczęła się komplikować i moje samopoczucie nie pozwalało na udział w lekcjach, zresztą według wszystkich było lepiej, żebym odpoczęła, tak więc otrzymałam zwolnienie do końca roku. Szkoła powiadomiła sąd i po urodzeniu się dziecka odbędzie się sprawa. Początek nowego roku szkolnego przypadł u mnie na 6. miesiąc ciąży, więc mogłam ubiegać się o nauczanie indywidualne. Jednakże wizja 3-4 lekcji dziennie nie była dla mnie satysfakcjonująca, tak więc postanowiłam, że będę chodziła do szkoły dopóki dam radę, czyli do połowy 7. miesiąca (co się jednak nie udało, gdyż wylądowałam w szpitalu, ale o tym kiedy indziej). Wrócić planuję w przyszłym roku szkolnym, czyli około 9 miesięcy po porodzie.
Podsumowanie
Choć miałam w sobie wiele sprzecznych emocji, ani razu nie pomyślałam że nie chcę dziecka bądź że je usunę. Ale nie oceniam nikogo, bo nie mamy kontroli nad swoimi myślami i emocjami, a wiadomo że ciąża nastoletnia jest ciążą niezwykle trudną...Najważniejsze, żeby jakoś sobie z tymi emocjami poradzić, uwierzyć że będzie dobrze i nie narobić głupstw, później możemy żałować całe życie. Mi zajęło trochę czasu poukładanie sobie wszystkiego, uporanie się z emocjami, ale to jest naturalny proces w przypadku każdej ciąży. I bardzo cieszę się, że powiedziałam szybko rodzicom i niczego przed nimi nie ukrywałam, bo nie wyobrażam sobie tej całej sytuacji bez ich wsparcia,
Myślę, że opisałam wszystko po krótce i odpowiedziałam na najważniejsze pytania dotyczące początków mojej ciąży. Następne wpisy raczej nie będą tak wyglądały (tzn.pytania i odpowiedzi), raczej pojawią się notki na jeden konkretny temat, np. szkoły i będą miały formę ciągłą. Ale gdybyście mieli jakieś pytania-śmiało! Chciałam jeszcze podziękować za komentarze, niezwykle mi miło że ktoś tutaj zagląda i na każdy odpowiedziałam. No cóż, widzimy się ponownie już niedługo, w nowym wpisie ;)
Myślę, że opisałam wszystko po krótce i odpowiedziałam na najważniejsze pytania dotyczące początków mojej ciąży. Następne wpisy raczej nie będą tak wyglądały (tzn.pytania i odpowiedzi), raczej pojawią się notki na jeden konkretny temat, np. szkoły i będą miały formę ciągłą. Ale gdybyście mieli jakieś pytania-śmiało! Chciałam jeszcze podziękować za komentarze, niezwykle mi miło że ktoś tutaj zagląda i na każdy odpowiedziałam. No cóż, widzimy się ponownie już niedługo, w nowym wpisie ;)